Tydzień 17

Bangkok - Wyspa Phuket - Phi Phi - Maya Beach - Phi Phi

Dzień 113: niedziela, 22 lutego 2004

Rano wybieramy się do katolickiego kościoła na mszę w języku tajskim. Po powrocie do hoteliku, rozpoczynamy przygotowania do wyjazdu z miasta. I tu bardzo miła niespodzianka, nie zdążyliśmy się jeszcze dobrze wymeldować, gdy nasza uwagę przykuwa polska mowa. Młodzi podróżnicy, Agnieszka i Piotr, częstują nas polską "żołądkową". Organizujemy transport, opuszczamy Khao San i po raz ostatni w Bangkoku korzystamy z uroków tajskiej kuchni, rozkoszując się jeszcze przez chwilę smakołykami na ulicy. Wieczorem wsiadamy do autobusu i tu kolejna niespodzianka, spotykamy osiem osób z Polski. Jest w końcu okazja porozmawiać w ojczystym języku i wymienić doświadczenia z podróży. Po zmierzchu opuszczamy stolicę Tajlandii. Zasypiamy w klimatyzowanym autobusie, który mknie na południe tego rozciągniętego terytorialnie kraju.

Dzień 114: poniedziałek, 23 lutego 2004

Około 6 rano docieramy do Surat Thani, małego miasteczka w centralnej części kraju. Po kilku godzinach oczekiwania przesiadamy się do minibusa i ruszamy na wyspę Phuket. Od wczesnego rana żar leje się z nieba i doznajemy szoku termicznego za każdym razem, gdy wysiadamy na przerwę z klimatyzowanego pojazdu. Nie problem przeziębić się w tych tropikach! Pokonujemy most łączący wyspę ze stałym lądem i pieszo już udajemy się w swoją drogę. Dziś chcemy znaleźć po prostu dobre miejsce na biwak. Wokół wielu turystów, w drodze poznajemy grupę młodych Niemców, z którymi umawiamy się już wstępnie na wieczór, jako że większość odwiedzających to miejsce to głównie ludzie starsi. Docieramy do południowo-zachodniego krańca wyspy. Początkowo staramy się dojść do małej plaży, niestety droga podana w przewodniku nie istnieje w rzeczywistości i jesteśmy zmuszeni nieco się cofnąć. Gospodarze małej restauracji pozwalają nam rozbić namioty na innej plaży nad Oceanem Indyjskim. Wieczorem spotykamy się z naszymi znajomymi i urządzamy małą imprezę.

Dzień 115: wtorek, 24 lutego 2004

Nie mamy specjalnych planów na dziś, poza podziwianiem błękitnego oceanu, pięknych skał, niewysokich wzgórzy obecnych naokoło i delektowaniem się upalnym słońcem i bezchmurnym niebem. Aby przyjemność była jeszcze większa, tuż przy namiotach rozwieszamy zakupione jeszcze w Kambodży hamaki i oglądamy otaczający nas świat bujając się w cieniu między drzewami. Dość dużo turystów przybywa w ciągu dnia na plażę, chwilowo można poczuć się jak w Europie, zdecydowana większość z nich to biali wychodzący na brzeg z zacumowanych w zatoce jachtów. Paweł wybiera się na pobliski szczyt, skąd rozpościera się wspaniały widok na okolicę. Widoczne z wysoka plaże wyglądają jak białe plamy między zielenią lądu a błękitem zatoki. Na sąsiednią plażę udajemy się wieczorem, spotkać się kolejny raz ze znajomymi Niemcami. Przy zimnym piwie podziwiamy rozgwieżdżone niebo i pięknie oświetlony duży ośrodek wypoczynkowy.

Dzień 116: środa, 25 lutego 2004

Ten dzień chcemy poświęcić na poznawanie tego, co kryje się pod taflą oceanu, który w czasie przypływu zaczyna się pięć metrów od naszych namiotów. Wypożyczamy podstawowe nurkowe ABC i kilka godzin spędzamy pod wodą, robiąc sobie przerwy na ogrzanie się w palącym słońcu. Wzdłuż brzegu w wodzie widoczność wynosi kilkanaście metrów. Wielkie wrażenie robią kolorowe ryby i rozgwiazdy na skalistym dnie tego najmniejszego z oceanów. To co pod wodą, jest piękne, ale bywa niebezpieczne. Wiele tam małych kolczatek, których kolce łatwo wbijają się w skórę, Paweł przekonał się o tym osobiście kilka dni temu. Dziś sprawa jest już załagodzona, kolce nie są groźne, ale uciążliwie swędzą. Pod wodą spotykamy też ławicę małych meduz. Dotknięcie tych niemalże niewidocznych istot przypomina z kolei poparzenie pokrzywą, tyle że bardzo krótkotrwałe. Ani kolczatki, ani meduzy nie przeszkadzają nam jednak w poznawaniu podwodnego świata. Po lekkim odpoczynku wchodzimy ponownie pod wodę po zmierzchu, latarka okazuje się przedmiotem niezbędnym. Jak zawsze po nurkowaniu, padamy dziś błyskawicznie w naszych małych, zielonych namiotach, usypiani jeszcze przez chwilę szumem jakże bliskiego oceanu.

Dzień 117: czwartek, 26 lutego 2004

Rano mamy okazję zobaczyć obrzęd wypędzania złych duchów. W Tajlandii niemal przy każdym budynku stoją miniaturowe, pięknie rzeźbione drewniane domki, w których mają mieszkać duchy, by nie zakłócać spokoju domownikom. Kapłan w białej szacie z zamkniętymi oczami odmawiając modlitwę raz prawie krzyczy, raz mówi szeptem, kreśli nożem jakieś znaki na ziemi. Zebrani ludzie zapalają świeczki na miniaturowym domku i także odmawiają modlitwę. W końcu kapłan prosi jedną z młodych Tajek, odprawia nad nią modły, wprowadzając ją w trans. Po chwili dziewczyna zaczyna się trząść, wydaje krzyk i mdleje, zostaje odniesiona do domu. Turyści zebrani dookoła są zaszokowani, my również. Po obrzędzie zwijamy nasze namioty i opuszczamy plażę. Autostopem docieramy do portu, z którego mamy prom na wyspę Phi Phi. Rejs na wyspę zajmuje ponad dwie godziny. Phi Phi to jedna z bardziej imprezowych wysp w Tajlandii, do tego na sąsiedniej wyspie Maya Beach kręcony był słynny film "Niebiańska plaża". Na Phi Phi kupujemy wodę i jedzenie na kilka dni, płyniemy na Maya Beach i - jesteśmy zaszokowaniu po raz drugi dzisiaj. Spodziewaliśmy się tłumu ludzi, a tu nie ma nikogo! Jesteśmy sami na "niebiańskiej plaży" otoczonej wysokimi, pionowymi skałami. Panuje głucha cisza.

Dzień 118: piątek, 27 lutego 2004

W nocy słyszymy silnik motorówki i głosy młodych ludzi. Nad ranem Piotr spotyka grupę dziewczyn z Anglii, które przypłynęły tu po nocnej imprezie na Phi Phi. Jedna z nich w Tajlandii spędza większość czasu. Mówi, że do Londynu wraca tylko zarabiać przez pół roku, by rozkoszować się plażami przez kolejny rok. Robi tak od trzech lat. Niezły sposób na życie. Nad ranem zwijamy namioty, zjeżdża się coraz więcej ludzi, a Maya Beach to park narodowy, więc za dnia lepiej się nie ujawniać z namiotem. Cały dzień upływa na rozkoszowaniu się plażą, białym piaskiem i krystalicznie czystą wodą. Piotr poznaje strażników mieszkających w dżungli za plażą. Mówią, że planowana jest budowa bungalowów dla turystów, by mogli spędzać noc na tej małej wysepce. Pewnie za jakiś czas straci ona swój urok bezludnej wyspy. W południe plaża przeżywa prawdziwe oblężenie turystów, jednak koło 18 znów robi się pusto i spokojnie. Spędzamy kolejną noc pod namiotami.

Dzień 119: sobota, 28 lutego 2004

Próbujemy wydostać się z tej pięknej wysepki, co nie jest żadnym problemem, ponieważ rano łodzi przypływających i odpływających jest mnóstwo. Problemem są ceny. Z kłopotów wyciąga nas znajomość ze strażnikami parku, którzy co jakiś czas płyną po prowiant i paliwo. Zabierają nas swoim moto-pontonem na Phi Phi. Tam po południu mamy prom na Krabii, kolejne kilka godzin rejsu, później kilka kilometrów na tyle pickupa i podróż wodna taksówką na plażę Railay, miejsca osławionego świetnymi możliwościami wspinaczki. W czasie szukania jakiegoś bungalowu widzimy dziesiątki ludzi wspinających się po pionowych skałach tuż nad brzegiem morza. Trafiamy na tani nocleg i po kolacji poprzedzonej całym dniem w podróży padamy z nóg.

Poprzedni tydzień

Lista tygodni

Kolejny tydzień