Tydzień 21

Bukit Fraser - Raub - Kuala Lipis - Kuala Tembeling - Lata Berkoh - Bunbun Tabing - Kuala Tahan

Dzień 141: niedziela, 21 marca 2004

Dzień spędzamy w kurorcie, niedaleko od stolicy. Dzięki wodospadowi Bukit Fraser (1500 m n.p.m.) panuje tam mikroklimat. W czasach, gdy nie było jeszcze klimatyzacji - powszechnie używanej dziś w Malezji - mieszkańcy Kuala Lumpur często odwiedzali to miejsce. Po drodze do wodospadu spotykamy licznych miłośników ptaków, którzy z lornetkami i aparatami ganiają w poszukiwaniu różnych gatunków. Wracając mijamy kamienne górskie chaty i pola golfowe. Wszystko pięknie zadbane i oczekujące na bogatych turystów. Podoba się nam ten chłodniejszy klimat, ale regularne, obfite ulewy, już dużo mniej. Dowiadujemy się, że w szczycie pory deszczowej potrafi tu padać kilka dni z rzędu. Dzisiejsza niedziela to dzień wyborów w Malezji. Choć zapoznani jesteśmy z kandydującymi ugrupowaniami politycznymi (wszechobecne reklamy) to do urn - oczywiście - nie pójdziemy. Tak jak wczoraj, lądujemy w wielkim kamiennym domu, wybudowanym dla brytyjskich bohaterów pierwszej wojny światowej.

Dzień 142: poniedziałek, 22 marca 2004

Na śniadanie tradycyjnie porcja ryżu z warzywami i jajkiem. Do tego malezyjska kawa, która nie smakuje inaczej, niż polska rozpuszczalna. Na balustradzie, przy naszym stoliku, siada modliszka i agresywnymi ruchami zwraca na siebie naszą uwagę. Najedzeni i spakowani opuszczamy bardzo gościnny dom. Bez większych problemów, trzema autostopami, docieramy do Kuala Lipis. Małe miasteczko charakteryzuje się obecnością wielu różnych kultur. Widoczne są akcenty chrześcijańskie, buddyjskie, hinduskie i muzułmańskie. Mieszkańcy szanują się wzajemnie, mimo różnic światopoglądowych. Zatrzymujemy się w chińskim hoteliku. Zmęczeni drogą zasypiamy bez problemu, mimo obecności w pokoju karaluchów, pleśni i zapachu zgnilizny. W naszym rankingu pokoi ten jest najgorszy.

Dzień 143: wtorek, 23 marca 2004

Na niewielkiej stacji kolejowej czekamy na pociąg. Mamy okazję przyjrzeć się z bliska innym podróżnym. Jesteśmy jedynymi białymi. Najliczniejsze są Muzułmanki. Kolor ich czafar jest różny: błękitny, różowy, żółty, biały, turkusowy. Lokalni mieszkańcy spoglądają na nas przyjaźnie, próbując czasem dowiedzieć się o nas więcej. Niestety, bariera językowa to uniemożliwia. Wsiadamy do starego pociągu i ruszamy na wschód. Ten odcinek kolei jest bardzo ciekawy. Tory przebiegają pośrodku dżungli. Docieramy do Kuala Tembeling. Wysiadamy tylko my. Stacja kolejowa to jeden dach i jedna tablica. Dookoła zieleń. Jesteśmy sami. Ruszamy w głąb dżungli. Po drodze mijamy kilka biednych chat, uprawy palm oleistych i stada małp. Po kilku kilometrach docieramy do asfaltowej drogi i znajdujemy osadę. Teraz dzieli nas tylko kilkadziesiąt kilometrów od najstarszej dżungli świata. Musimy tam dopłynąć. Najbliższa łódź jest dopiero jutro. Za zgodą jednego ze sklepikarzy, rozwijamy pod dachem jego sklepu moskitierę. Na kolację jemy malezyjskie hamburgery, przygotowywane na prowizorycznych wózkach, zawsze gotowych do przewiezienia z miejsca na miejsce. Może hamburgery są mało egzotyczne, ale za to bardzo smaczne.

Dzień 144: środa, 24 marca 2004

W niewielkim porcie spotykamy kilkunastu białych podróżników, też przyciągniętych tu chęcią znalezienia się w rezerwacie parku tropikalnego Taman Negara. Pakujemy się do długiej drewnianej łodzi i płyniemy w górę mętnej rzeki. Na obu jej brzegach widać zieloną gęstwinę. Gdzie niegdzie pojawiają się piaszczyste plaże, na których mieszkają ludzie. Żyją bardzo biednie. Foliowa płachta wsparta na drewnianym stelażu to ich dom. Czasem mijamy tylko kilkoro ludzi na jednej plaży, czasem całą rodzinę. Do niektórych z tych miejsc można dotrzeć samochodem. Po dwóch i pół godzinach rejsu docieramy na obrzeża rezerwatu, do osady Kuala Tahan. Wspinamy się na pobliskie wzgórze i z tej perspektywy podziwiamy dżunglę, w której głąb planujemy udać się już jutro. Wieczór poświęcamy na dobre przygotowanie się do wyprawy i po raz ostatni, przed wymarszem, delektujemy się ciepłym, obfitym posiłkiem. W schronisku spotykamy dziewczynę z Anglii. Mary podróżuje sama i szuka towarzystwa na kilkudniowy wypad w dżunglę. Wspólnie planujemy już szczegóły, zasięgając rady u dwóch innych Brytyjczyków, którzy właśnie wrócili z Taman Negara. Przestrzegają przed pijawkami.

Dzień 145: czwartek, 25 marca 2004

Wstajemy wcześnie, aby mieć dużo czasu na marsz. Po odpowiedniej rejestracji w biurze rezerwatu, ruszamy na szlak z zamiarem dotarcia do, oddalonego kilka kilometrów od osady, pola namiotowego. Zaopatrzeni w jedzenie i - co najważniejsze - zapas wody pitnej ruszamy w głąb dżungli. Idąc wzdłuż szlaku mijamy liczne rozgałęzienia. Część z nich jest oznakowana, ale czasem zmuszeni jesteśmy zdać się na własną orientację i intuicję. Gdy zbliżamy się do jednego potoku, ucieka przed nami długa na ponad metr iguana. Niestety nie zdążyliśmy się jej przyjrzeć. Docieramy w końcu do rzeki. Las tropikalny jest niezwykle gęsty i rozbicie namiotu możliwe jest tylko na wspomnianym polu namiotowym. Aby do niego dotrzeć trzeba jednak przekroczyć mętna rzekę. Pewni, że nie ma w niej krokodyli na tym odcinku, decydujemy się na przejście pieszo, z bagażami nad głową. Całą trójką bezpiecznie przeprawiamy się na drugi brzeg i docieramy na miejsce biwakowe. W jego okolicach, na jednym z zakrętów rzeki, jest piękne miejsce z niewielkim wodospadem. Tam spędzamy wieczór, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji, otoczeni dżunglą i jej bogactwem.

Dzień 146: piątek, 26 marca 2004

Kolejną noc chcemy spędzić w jednej z drewnianych chat, położonych kilka godzin marszu na południowy-wschód. Gotujemy wodę z mętnej rzeki, czyniąc ją w ten sposób zdatną do picia. Bierzemy jej zapas na cały odcinek marszu, wieczór i noc. Ruszamy. Szybko daje się nam we znaki tropikalna wilgoć, wyciągająca z nas dużo wody. Pocimy się bardzo. Dodatkowym problemem stają się pijawki, które wdrapując się po bucie docierają do wysokości kostki. Następnie wbijają się bezboleśnie i wysysają krew. Najgorsze jest to, że enzym produkowany przez te kilkucentymetrowe zwierzęta znacznie spowalnia proces gojenia i rana krwawi długo jeszcze po ukąszeniu. Na szczęście pijawki boją się ognia i można je skutecznie odczepić, chociażby przystawiając zapalniczkę. Niestety - mimo ciągłego czuwania - Mary i my zostajemy kilkukrotnie pogryzieni. Wieczorem docieramy do drewnianej chaty. Wita nas tam czwórka Japonek, przybyła tu w celu podglądania dzikich zwierząt. Panikują jednak, gdy do chaty przychodzi zwabiony zapachem jedzenia, biało-brązowo-szary szczur. Mimo długiego czuwania przy oknie nie udaje się dostrzec żyjących w rezerwacie tygrysów. Musimy zadowolić się widokiem pary dzikich jeleni, które przyszły do pobliskiego strumienia. Po dniu spędzonym w gęstej dżungli, zasypiamy na podłodze drewnianej chaty.

Dzień 147: sobota, 27 marca 2004

Dziś planujemy wrócić do cywilizacji. Maszerujemy szlakami pośród gęstego lasu tropikalnego. Rozłożyste korony drzew przysłaniają palące słońce. Powietrze jest bardzo wilgotne. Na wąskiej ścieżce dostrzec można czasem krótkie, wąskie, jasnozielone węże przypominające swym wyglądem źdźbła trawy. Węże są jadowite, dlatego trzeba na nie uważać. Na szczęście trudno na nie nadepnąć, bo nawet gdy leżą na szlaku, to szybko uciekają, gdy zorientują się, że ktoś lub coś nadchodzi. W czasie wędrówki decydujemy się na odwiedzenie sieci mostów linowych o nazwie "Canopy Walk". Za niewielką opłatą mamy okazję przejść się kilkusetmetrowym odcinkiem mostu linowego, rozpostartego pomiędzy koronami drzew, na wysokości kilkudziesięciu metrów nad ziemią. To niesamowite przeżycie, aczkolwiek bardzo bezpieczne. Pełni wrażeń z kilku ostatnich dni, wracamy do osady. Z większą niż zazwyczaj przyjemnością bierzemy prysznic i jemy ciepły posiłek. Do naszego schroniska wprowadza się niezbyt rozmowna wycieczka młodych Muzułmanek, a recepcjonista daje nam do rąk węża mówiąc, że jest jadowity, nawet bardzo, tylko że dopóki go nie ściśniemy albo nie nadepniemy, to nic nam nie zrobi. Potem recepcjonista zabiera gada, bawi się nim jeszcze chwilę i chowa go do plastikowego pudelka.

Poprzedni tydzień

Lista tygodni

Kolejny tydzień