Tydzień 32

San Jose - Gdzieś nad Kubą - Gdzieś nad Atlantykiem - Madryt

Dzień 218: niedziela, 6 czerwca 2004

Ranek wita nas piękną pogodą. Odsłania się piękny widok wulkanu, pogrążonego wcześniej w chmurach. W czasie mszy obserwujemy entuzjazm wiernych i księdza. Radosny śpiew, uśmiechy, klaskanie i wzajemna życzliwość wypełniają niewielki katolicki kościółek. Dorośli mężczyźni i kobiety służą przy ołtarzu, a jedna z kobiet w ławce karmi piersią swoje malutkie dziecko. Po mszy udajemy się na pobliską plantację bananów a po południu wsiadamy już do krajowego autobusu. Droga mija szybko na rozmowie z dwoma podróżującymi Amerykanami. Wieczorem docieramy do stolicy kraju i meldujemy się w zaprzyjaźnionym tanim hotelu.

Dzień 219: poniedziałek, 7 czerwca 2004

Za dwa dni będziemy już opuszczać Amerykę Środkową. Zakupujemy pamiątki z tej części świata. Po południu ruszamy w biedniejsze dzielnice stolicy. Starsi mieszkańcy San Jose oferują kupony loteryjne. Nie korzystamy tym razem z tej popularnej wśród Latynosów formy hazardu. Wracamy do naszego taniego hotelu. Współlokatorzy wracają właśnie z pobliskiego targowiska, gdzie handlują przeróżnymi towarami. Chwalą się nam glinianymi garnkami, które mają ostatnio wzięcie.

Dzień 220: wtorek, 8 czerwca 2004

W pobliskiej cukierni kupujemy ciastka na śniadanie. W stolicy jest duży wybór w tej branży, a owe cukiernie niemalże częścią miejskiego krajobrazu. Idziemy wysłać kartki i trafiamy przypadkowo do Muzeum Poczty Kostarykańskiej, mieszczącej się w stylowym budynku. Poznajemy początki komunikacji w tej części świata i kolekcje znaczków z całego globu, włączając te z naszej ojczyzny. W czasie rozmów z mieszkańcami okazuje się, że darzą oni wielkim szacunkiem naszego papieża.

Dzień 221: środa, 9 czerwca 2004

Zrywamy się wcześnie rano. Zimny prysznic (innego nie ma) pomaga stanąć na nogi. Ruszamy na lotnisko, żegnani przez nasza miłą, starszą gospodynię słowami: "Adios Muchachos!" (Do widzenia chłopcy!). Przy odprawie paszportowej zostajemy bardzo niemile zaskoczeni. Do opłaty za opuszczenie Kostaryki samolotem (21 dolarów), dochodzi opłata, o której nikt nas nie informował wcześniej – tranzyt przez terytorium USA (30 dolarów). Szczęśliwie mamy rezerwę na koncie. Lecimy nad Morzem Karaibskim i terytorium Kuby. Kilka godzin w Miami i wraz z około 400 pasażerami na pokładzie Boeinga 747 zasypiamy gdzieś nad Atlantykiem.

Dzień 222: czwartek, 10 czerwca 2004

Około 6:45 wlatujemy nad terytorium Europy. Chwilę podziwiamy z powietrza Portugalię, potem zachodnią Hiszpanię i lądujemy na międzynarodowym lotnisku w Madrycie. Do kontroli paszportowej bardzo nam miło ustawiać się w kolejce "dla Unii Europejskiej". Odprawa trwa chwilę. Odczuwamy zmianę klimatu. Powietrze jest dużo bardziej suche, niż to był w tropikach. Gdy zwiedzamy miasto dociera do nas powoli, że nasza wyprawa dobiega powoli końca. Ostatnich kilka miesięcy utwierdziło nas w przekonaniu, że to duże szczęście być Europejczykami.

Dzień 223: piątek, 11 czerwca 2004

Planujemy zwiedzanie stolicy Hiszpanii. Spacerując wąskimi uliczkami miasta podziwiamy jego wielkie zabytki. Nie brakuje turystów w okolicach Pałacu Królewskiego, Plaza Mayor i katedry. Wczesnym popołudniem trawniki i place zieleni w centrum miasta zapełniają się odpoczywającymi po posiłku Hiszpanami. Sjesta ciągle jest tu bardzo ważną częścią życia. Wieczorem zapełniają się liczne place w centrum miasta, otoczone zewsząd zdobnymi kamienicami. Siadamy i my na rozgrzanych słońcem kamieniach obserwując życie Madrytu po zmroku. Mamy problemy z zaśnięciem. Różnica 8 godzin z Ameryką Środkową daje się wciąż mocno we znaki.

Dzień 224: sobota, 12 czerwca 2004

Rankiem udajemy się pod Stadion Realu Madryt – Estadio Santiago Bernabeu. Robi wrażenie ten wtopiony w miejską zabudowę kolos. Chwile rozmawiamy z grupą kibiców chorwackich udających się na Euro2004 do Portugalii. Nadchodzi czas opuszczenia stolicy Hiszpanii. Dzięki tanim połączeniom lotniczym unikamy długiej podróży autobusem, podtrzymując datę powrotu do Polski na 14 czerwca. Chcemy być punktualnie i tego właśnie dnia oficjalnie zakończyć wyprawę w Poznaniu. Czasu mamy niewiele. Lot Madryt-Monachium-Berlin trwa około 3 godzin. W Berlinie na lotnisku czekają już na nas krewni Pawła – Alina i Leszek. W swoim domu częstują nas kotletami mielonymi i ziemniakami – niesamowicie miło zjeść w końcu po polsku!

Poprzedni tydzień

Lista tygodni

Kolejny tydzień