Tydzień 10

Plantacje herbaciane Yunnan - Dahai Shan - Granica prowincji Yunnan - Gejiu - Hekou

Dzień 64: niedziela, 4 stycznia 2004

Maszerujemy drogą przez 40 min, aż w końcu pojawia się samochód, wymarzona terenówka jak z amerykańskich filmów. Droga wciąż przez góry, zakręt za zakrętem, co nie sprzyja naszym pełnym po śniadaniu żołądkom. Dzisiaj łapiemy jeszcze kolejne cztery samochody. Droga zmienia się z asfaltowej na brukową, a my dojeżdżamy do wsi położonej pośród herbacianych plantacji. Prowincja Yunnan jest pokryta w 94% przez góry wielkością dorównujące Tatrom. Nie ma tam jednak żadnego parku narodowego, więc można poruszać się wszędzie. Słynie ona z uprawy herbaty, której pola są wszędzie dookoła. Rozbijamy namioty na szczycie takiego pola, po czym odwiedza nas trzech tubylców. Przyszli tylko po to, by zrobić sobie zdjęcia z nami.

Dzień 65: poniedziałek, 5 stycznia 2004

Pierwszym złapanym autem dojeżdżamy do małego miasteczka. W barze zamawiamy smażoną wołowinę. Przynoszą nam pieczone ryby, po reklamacji dostajemy wołowinę w zupie, której nie znosimy. Zadawalamy się w końcu samym ryżem. Na kolejne auto czekamy bardzo długo, wreszcie nadjeżdża duża ciężarówka. Droga, asfaltowa tylko na naszej mapie, prowadzi pośród sławnych chińskich pól tarasowych zalanych w większości wodą. Odcinkami biegnie tuż przy przepaści sięgającej ponad 500 m. Dojeżdżamy do miasteczka Dahai Shan, jemy kolację, kąpiemy się w strumyku i zasypiamy w namiotach na jednym z pól tarasowych, które nie jest jeszcze zalane wodą.

Dzień 66: wtorek, 6 stycznia 2004

W Chinach prawnie nie znają autostopu, więc wciąż musimy pokazywać, ze nie chcemy płacić. Nieraz wzbudza to zdziwienie, ze biali chcą jechać za darmo. Dziś najpierw jedziemy małym ciągnikiem z robotnikami. Następne auto po kilku kilometrach łapie gumę. Dojeżdżamy do miasta, gdzie mamy nadzieję zamienić dolary na jeny, w bankach nikt jednak nie ma pojęcia, o co chodzi. Za miastem natykamy się na jeepa, w nim wojskowi w mundurach. Podwożą nas do posterunku na granicy prowincji. Tam wysiadamy wykręcając się chęcią zjedzenia czegoś we wsi. Za najbliższym zakrętem łapiemy ciężarówkę. Potem znowu zabiera nas ten sam jeep z wojskowymi. I znowu po kilku kilometrach uciekamy z niego bojąc się, że zawiozą nas do hotelu, a nam zaczyna brakować jenów. Namiot rozbijamy nad rzeczką, Paweł odwiedza pobliski dom pytając o wrzątek. Tutejsi ludzie mieszkają w jednym murowanym pomieszczeniu. Na środku ognisko, w kacie drewno na opał, sufit okopcony, na półce pod dachem siedzą kury. Gospodarze są bardzo uprzejmi. Sprawiają wrażenie, jakby żyli tylko po to, by pracować.

Dzień 67: środa, 7 stycznia 2004

Odwiedza nas starzec z pobliskiego domu. Z wielkim zaciekawieniem ogląda namioty i cały ekwipunek. Szczególnie interesuje go małe radio z napisem Made in China. W drogę ruszamy popołudniem. Łapiemy kilka samochodów, a pod koniec dnia jedziemy ciężarówką pamiętającą jeszcze czasy Mao. Chwilę podróżujemy bez problemu, ale później wysiada trzeci bieg. No i przez kilkadziesiąt kilometrów jedziemy z prędkością 20 km/h. Docieramy do miasta Gejiu po 21, musimy nocować w hotelu. Znów nikt nie wie co to dolar amerykański. Szefowa hotelu pozwala nam zostać pod warunkiem, że rano pójdziemy z recepcjonistką do banku po pieniądze.

Dzień 68: czwartek, 8 stycznia 2004

Liczymy ile nam zostało chińskich pieniędzy. Wychodzi 23 jeny, czyli około trzech dolarów. Rano zgodnie z umową Paweł idzie z jedną z recepcjonistek do banku po pieniądze. Miasto nie obfituje specjalnie w atrakcje turystyczne. Do granicy z Wietnamem pozostało nam jeszcze 140 km. Planujemy przejechać tę odległość w ciągu dwóch dni. W Gejiu zostajemy kolejną noc.

Dzień 69: piątek, 9 stycznia 2004

Przejeżdżamy autostopem przez zagłębie górnicze, gdzie wydobywa się rudę. W tym miejscu ma swój początek Czerwona Rzeka, płynąca przez Hekou, LaoCai i stolice Wietnamu, Hanoi. Wyruszamy do miasta granicznego Hekou. Każdy z nas jedzie osobną ciężarówką. Droga biegnie tuż nad Czerwoną Rzeką, która na pewnym odcinku stanowi granicę. Widzimy więc wietnamską ziemię, na którą możemy wjechać dopiero 11 stycznia, ponieważ od tego dnia mamy wizę. W Hekou tani hotel pomaga nam znaleźć młody człowiek, mówi, że pracuje dla rządu.

Dzień 70: sobota, 10 stycznia 2004

Dzień spędzamy w Hekou, oczekując na wjazd do Wietnamu. Wieczorem gramy w szachy, Piotr przegrywa trzy razy z rzędu. Młody człowiek, który pomógł nam z hotelem, proponuje załatwienie towarzystwa dziewcząt na noc, od dziewczyny 10 jenów dla właściciela hotelu. Dziękujemy za taką pomoc, a on na to, że to jego obowiązek pomagać obcokrajowcom. Ciekawe, dla jakiego rządu pracuje...

Poprzedni tydzień

Lista tygodni

Kolejny tydzień